High - End 2002

Frankfurt

     Od zarania cywilizacji zasady handlu pozostają bez zmian - z jednej strony są ludzie poszukujący jakiegoś artykułu, a po drugiej stronie zawsze znajdzie się ktoś kto go ma i chętnie się nim wymieni, oczywiście z zyskiem dla siebie. W swej naturze ludzie mają zakodowaną zasadę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc obie strony zaczynają mieć wobec siebie coraz większe wymagania i oczekiwania. Z czasem, w miarę ewolucji określonej dziedziny życia pojawiają się nowi producenci, oraz potencjalni nabywcy owych dóbr. Nie ma już mowy o bezpośrednim trafianiu do odbiorcy - rozpoczyna się zakrojony na wielką skalę wyścig o klienta.
     Istnieje wiele form promocji towaru, spośród których bezpośrednia prezentacja cieszy się największym powodzeniem wśród odbiorców. Wszelkiego rodzaju targi czy wystawy są, zdaniem klientów, doskonałym miejscem na "organoleptyczne" zapoznanie się z szeroką gamą produktów zawierających się w kręgu ich zainteresowań. Zdaniem wielu, taka bezpośrednia konfrontacja daje najbardziej rzetelne możliwości wyboru najlepszego towaru. Oczywiście największą siłę przebicia mają wystawcy z mocno ugruntowaną pozycją na rynku, których stać na kosztowne kampanie reklamowe promujące ich najnowsze osiągnięcia. Mniejszym producentom pozostaje liczyć na klienta poszukującego przedmiotów wyjątkowych, wyróżniających się w tłumie. I teraz przychodzi kolej na metodę, według której można wzbudzić zainteresowanie potencjalnego odbiorcy. Skupiając się na branży audio można wyróżnić dwa zasadnicze kierunki wabienia klienta. Jeden z nich związany jest bezpośrednio z meritum sprawy, czyli z brzmieniem proponowanym przez konkretnego producenta. I w tym miejscu muszę przyznać, że tegoroczna wystawa High-End we Frankfurcie zaowocowała wieloma ciekawymi, często kontrowersyjnymi (oczywiście dla piszącego te słowa) prezentacjami. Druga metoda, to przyjęta jako standard na wszelkich targach motoryzacyjnych zasada "niech się błyszczy..., czyli przez oczy do serca i portfela". Tu nie ma mowy o sprawdzeniu praktycznych możliwości produktu, wystarczy dobrze go opakować a chętni sami się znajdą. Te słowa to duże uproszczenie i można mi zarzucić, że jednym zdaniem próbuję zdeklasować wszelkie formy biernej prezentacji, lecz będę bronił mojego stanowiska - nie da się lizać lodów przez szybę... szczególnie w przypadku przekazu medialnego, jakim bez wątpienia jest odtwarzanie dźwięku. Taka opinię podziela na szczęście większość wystawców w hotelu Kempinski, dzięki czemu można było skosztować owych smakołyków bez obawy rozbicia sobie nosa o szybę. W oficjalnym katalogu wystawy można znaleźć informacje o 185 wystawcach prezentujących sprzęt, płyty i akcesoria pochodzące od ponad 500 producentów z całego niemal świata. Jednak nawet te liczby nie oddają ogromu tego przedsięwzięcia. Na powierzchni 8000 m2 można czasem znaleźć rzeczy o których nie wspomina nawet bardzo obszerny informator. Na przykład moje zainteresowanie wzbudziły nie awizowane w przewodniku wzmacniacze Acoustic Masterpiece, swoją drogą blisko powiązane z firmą Air Tight. O ile Air Tight stosując w swoich konstrukcjach komponenty z najwyższej półki kieruje swoją ofertę dla bardziej zamożnego klienta, to w przypadku Acostic Masterpiece ceny są bardziej umiarkowane. 28 watowy wzmacniacz wyposażony w cztery lampy EL84 na kanał producent wycenił na 3 500€.. To też nie mało, lecz gwarantuję, że wzmacniacz był wart swojej ceny... Kolejna niespodzianka związana była z nieformalną prezentacją lampowego przedwzmacniacza gramofonowego "Steelhead" firmy Manley Labs. Ten amerykański producent kieruje swoją ofertę raczej na profesjonalny sektor rynku audio, więc ucieszyłem się, że w jej ofercie znalazło się urządzenie kojarzone z domowym odtwarzaniem muzyki. Jak się jednak okazało pozory mylą i mamy do czynienia z konstrukcją ze wszech miar profesjonalną. Co prawda do pełni szczęścia brakowało mi realizacji toru sygnału w postaci symetrycznej, lecz i tak możliwości tego urządzenia są naprawdę imponujące. Cztery poziomy wzmocnienia, kilkustopniowa regulacja impedancji wejściowej, dobór pojemności stopnia wejściowego w zakresie od 10 do 1 100 pikofaradów w krokach co 10 pF, daje użytkownikowi potężne narzędzie do kreowania indywidualnego obrazu muzyki tworzonej przez wkładkę gramofonową. I to wszystko za "jedyne" 8 000€... Jako wzmacniacza mocy w prezentowanym systemie użyto stereofonicznej końcówki mocy firmy Art Audio. Wzmacniacz wykorzystywał lampy pochodzące od Alesy Vaica, konkretnie były to triody o symbolu 525. Są to lampy o charakterystyce zbliżonej do znanej 211-tki, jednak nie stanowią jej zamiennika. Cechą charakterystyczną lamp produkowanych pod dosyć enigmatyczną nazwą AVVT, jest ich nieprzeciętna trwałość, która dochodzi nawet do... 40 000 (czterdzieści tysięcy) godzin pracy !!! I co na to wieczni malkontenci zarzucający lampom brak trwałości ? W sprzedaży można znaleźć  wzmacniacze lampowe o nazwie Vaic, będące owocem współpracy tego czeskiego konstruktora z włoską firmą Mastersound  Oba podmioty działają zupełnie niezależnie, lecz w tym wypadku można mówić o wspólnej koncepcji brzmienia. Trzeba przyznać, że wzmacniacze robią niesamowite wrażenie samym swoim wyglądem, bowiem kontakt wzrokowy z sześćdziesięcioma kilogramami chromowanej bryły z której wystają wysokie na 17 centymetrów lampy nie pozostanie chyba dla nikogo obojętny. Brzmienie to już trochę inna bajka - osobiście słuchałem urządzeń innych producentów z lampami Vaica użytymi jako bezpośrednie zamienniki, na przykład 2A3 (AV2A3SL) i jestem zdania, że we "własnych" wzmacniaczach przysłowiową lampową aurę pozostawia wyraźnie z tyłu, wykorzystując potencjał swoich wyśmienitych triod jedynie w dziedzinie mocy. W tym jednak wypadu nie jest to wcale opinia krytykująca brzmienie, wręcz przeciwnie - emisja dźwięku generowanego przez dwie równolegle połączone triody pracujące w układzie single-ended, które dostarczają maksymalnie 70 wat mocy nie pozostawia cienia wątpliwości, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.
     Ktoś może powiedzieć, że owo "twarde brzmienie" wynikało z jakości pomieszczenia, lecz wszyscy wystawcy mieli podobne warunki akustyczne. Dla przykładu można było odwiedzić pokój firmy LUA gdzie demonstracja możliwości sprzętu została oparta o zestaw złożony z odtwarzacza CD Cantilena SE, przedwzmacniacza Serenada, monobloków Alborada, oraz kolumn Con Brio. Cały system został okablowany firmowymi przewodami. O jakości i charakterze brzmienia pisałem już przy okazji relacji z wystawy Frankfurt 2000 i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Nawet w niezbyt przyjaznych warunkach akustycznych stwarzanych przez hotelowy pokój, konfiguracja zaproponowana przez LUA była wzorowym przykładem optymalnej adaptacji systemu do takiego miejsca. Wielokrotnie słuchałem zestawów złożonych z elektroniki i kolumn tego niemieckiego producenta i jedno co nie ulega wątpliwości, to fakt iż radzą sobie one w praktycznie każdych warunkach akustycznych.
     Jaszcze większą niespodziankę sprawiła mi firma Dynavox. Jest ona znana z produkcji świetnych kolumn tubowych, z których model 3.1 zyskał sobie wielkie uznanie w świecie high-endu. Obecnie firma postanowiła poszerzyć swoją ofertę o źródło sygnału, a konkretnie odtwarzacz CD o nazwie "Dynastation". Jest to bardzo ciekawe urządzenie, zarówno pod względem konstrukcji jak i brzmienia. Na przykład: brak pilota można zrozumieć, ale jak obsługiwać kompakt, który pozbawiono wyświetlacza ? Takie rozwiązanie na pewno nie zadowoli rasowego audiofila lubującego się w wyszukiwaniu na płycie ulubionych ozdobników :-) W stopniu wyjściowym pracują lampy, ale nie te znane z zastosowań w tego typu aplikacjach, lecz pentody EL34, do tego w konfiguracji triodowej.
     Dynavox produkuje również wzmacniacz o nazwie "DynaWatt 2A3 SE" będący w zasadzie repliką konstrukcji produkowanych jeszcze w epoce pre-audiofilskiej. W prostowniku zastosowano produkowaną w latach trzydziestych ubiegłego stulecia lampę RGN2004 (do wyboru jest również model RGN1064), filtrację zapewniają olejowo-papierowe kondensatory firmowane przez General Electric. Za jakość obróbki sygnału wejściowego odpowiadają lampy Telefunkena pochodzące, podobnie jak prostownik, z legendarnej serii R. Co prawda egzemplarze dostarczane wraz z wzmacniaczem są sygnowane znakiem Valvo, typ W4080, lecz producent zapewnia iż już w tamtych czasach istniały serie OEM (w tym wypadku Telefunken dostarczał swoje wyroby innym firmom, które sprzedawały je pod swoją nazwą). Stopień wyjściowy to moje ulubione 2A3, w tej wersji pochodzące z bieżącej produkcji rosyjskiego Sovteka. Można zapytać dlaczego w tak ważnym miejscu nie zastosowano lamp potocznie zwanych na zachodzie NOS (New Old Stock - nowe, ze starych zapasów)?. Odpowiedź jest bardzo prosta - w oryginalnej konstrukcji wykorzystywano triodę 2A3 z pojedynczą anodą, a większość dostępnych obecnie lamp to konstrukcje z podwójną anodą. Oczywiście wciąż są dostępne "stare", wersje, lecz cena takich lamp sięga 1000USD za sztukę. Stąd konieczność zastosowania pewnej formy substytutu. 
     Firma Dynavox nie była wcale odosobnionym przypadkiem "powrotu do korzeni", wśród tegorocznych wystawców. Brytyjski Loricraft Audio przygotował prezentację w której postanowiono przybliżyć wielu miłośnikom czarnej płyty brzmienie systemów audio sprzed kilkudziesięciu lat. Dosłowność tego zdarzenia wynikała z zastosowania jako źródła sygnału monofonicznej wkładki MC Lyra "Helikon", płyt Milesa Davisa, oraz Counta Basiego nagranych jeszcze w epoce rejestracji monofonicznych i obecnie wydanych w takiej wersji. Całości dopełniała świetna elektronika i gramofony firmy Garrard. Część osób może stwierdzić, że to chwyt "pod publikę"; ich sprawa... Dla mnie była to doskonała lekcja pokory... Słuchając muzyki prezentowanej w takiej konfiguracji nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że całe zamieszanie wokół nowych rozwiązań i technologii stosowanych w sprzęcie audio nie ma za bardzo sensu. To co w reprodukcji dźwięku jest najważniejsze, czyli "ducha muzyki" udało się uzyskać już jakieś 80 lat temu i w zasadzie od tamtego czasu niczego lepszego nie wymyślono. Pewnie, że dzięki rozwojowi nauki i techniki możemy cieszyć się pozbawionym szumów dźwiękiem stereofonicznym, sprzęt stał się wygodniejszy i bezpieczniejszy w użyciu itd., lecz nie zmienia to faktu, że większość rozwiązań stosowanych obecnie w urządzeniach audio nie wnosi zupełnie nic nowego w dziedzinie odtwarzania atmosfery zarejestrowanej wcześniej MUZYKI. Co więcej, po pewnym okresie zastoju, daje się zauważyć nowa fala w tworzeniu "naturalnego" przekazu dźwięku, o czym nie omieszkam teraz wspomnieć.
     Czasem na potrzeby opisu pewnych zdarzeń poszukuję terminów ułatwiających mi przybliżenie ich innym ludziom. W przypadku wspomnianej powyżej "nowej fali" padło na słowo silikon. Jest to bardzo uniwersalny materiał, który zdobył ogromną popularność, na przykład w kręgach niedowartościowanych postaci życia publicznego, starających się zwiększyć swoje i tak już często duże "atrybuty". Po wysłuchaniu kilku prezentacji na tegorocznej wystawie oznajmiam, że silikon wkroczył również do świata audio. Nie chodzi mi jednak o formę znaną i przyjętą z powodzeniem jako element wszelkiego typu ustrojów tłumiących i absorbujących drgania. Teraz przybrał on formę bardziej eteryczną, związaną bezpośrednio z brzmieniem, które w takim wydaniu przekroczyło już granice naturalności. Bo jak inaczej można odbierać muzykę, w której kwartet smyczkowy brzmi jakby muzycy zostali rozmieszczeni w narożnikach stadionu piłkarskiego ? Co więcej instrumenty, którymi posługują się muzycy nabierają wymiarów kojarzących się raczej z "Parkiem Jurajskim" niż atmosferą kameralnego koncertu.  W trakcie pewnej prezentacji miałem okazję posłuchania nagrań gitary akustycznej w której struny miały tak "na ucho" ze dwa metry średnicy. Żeby przynajmniej całe brzmienie miało proporcjonalną objętość w pełnym spektrum, ale gdzie tam! Każdy instrument, czy głos, był zupełnie oderwany od reszty dźwięków, tworząc klimat jakiegoś targowiska, gdzie każdy chce zwrócić na siebie uwagę. Utrzymując nastrój grozy wołam: ..."ludzie strzeżcie się! Silikonowe implanty opanowują powoli świat audio!"... To oczywiście żart, ale patrząc na sprawę poważnie, to jeśli tak dalej pójdzie trzeba będzie na potrzeby high-endu zmienić definicję naturalności, bo w tym wydaniu przekracza ona granice nonsensu. W innym miejscu trafiłem na prezentację przy, której najbardziej adekwatnym do brzmienia zwrotem jest "woda destylowana". Zasadniczo jest to woda, ale wyżyć się z niej nie da, bo jest wyjałowiona, nie posiada żadnych składników mineralnych. Za to w procesach technologicznych bywa niezastąpiona. I tak samo było z tym brzmieniem; grało, ale bez życia, za to technologię było słychać na kilometr. Firma będąca producentem biorących udział w tej prezentacji wzmacniaczy szczyci się tym, że ich urządzenie w całym użytecznym (akustycznie) zakresie pracy, przy pełnej mocy wytwarza czystość (nie za bardzo wiem czego) na poziomie 99,9998%. I chwała im za to !
Na zasadzie skojarzeń, utkwiła mi w pamięci jeszcze jedna prezentacja, tym razem związana z kinem domowym. Co prawda nie jestem zbyt mocny w tym temacie, ale też nie chcę dyskontować tu samej idei tego medium. Chcę się raczej ustosunkować do pewnej reguły, którą obserwuję już od kilku lat. Otóż część producentów znanych z pierwszych miejsc klasyfikacji w pismach audiofilskich przyjeżdża do Frankfurtu chyba tylko po to by odcinać kupony od dawnej sławy. Jeśli na przykład, referencyjny system nagłośnieniowy do kina domowego pochodzący od lidera notowań pism high-endowych brzmi na takim poziomie jaki zaprezentowano na wystawie, to ja wysiadam. W grze na skojarzenia wygrało znane większości rodaków słowo "spirt". Otóż w dawnych czasach telewizji istniała konstrukcja o nazwie Rubin. To cudo techniki oprócz wielu zalet miało jedną zasadniczą wadę: trzeszczący potencjometr głośności, który trzeba było notorycznie czyścić, najlepiej spirytusem. Po zabiegu pacjent był jak nowo narodzony, a jakie przy tym miał brzmienie :-) W przypadku prezentacji w której miałem okazję uczestniczyć na wystawie spirt należy wykorzystać w sposób tradycyjny... łatwiej będzie o tym wszystkim zapomnieć. Kończąc te narzekania chcę jeszcze zaznaczyć, że pomimo iż zajęły one w tym tekście dosyć dużo miejsca, to w przekroju całej wystawy stanowiły one raczej margines, o którym powinienem jednak wspomnieć.
     Czytający tą relację może odnieść wrażenie, że świata poza lampami, tubami i gramofonami nie widzę, ale zdarza mi się również przychylnym okiem spojrzeć na niedrogie konstrukcje tranzystorowe. Przykładem niezłej koncepcji brzmienia była prezentacja firmy Creek, której elektronika sterowała kolumnami Eposa. Od razu powiem, że nie jest mi po drodze z dźwiękiem proponowanym przez Brytyjczyków, oraz nie wierzę w "budżetowy high-end", lecz w tej formie była zawarta jakaś myśl, która tworzyła całkiem niezłą całość, prześcigająca o wiele długości "osiągnięcia" wielu bardziej utytułowanych producentów. Jako alternatywne źródło sygnału wykorzystywany był gramofon z napędem paskowym Music Hall model MMF - 7 wyceniony na 1200€. 
     W pokoju 202 można było zobaczyć i posłuchać tranzystorowej elektroniki produkowanej przez włoską firmę NORMA. System złożony z przedwzmacniacza gramofonowego EU-PH1R, liniówki SC-2, oraz końcówek mocy PA-90R sterowany z gramofonu V.Y.G.E.R "Indian Signature" brzmiał bardzo dobrze. Kolumny pochodziły również z Włoch, firmowane nazwą Relco Audio. Model "Spire" to konstrukcja dwudrożna z dipolarnym torem średnio-wysokotonowym i 16-to centymetrowy wooferem. Mają one bardzo smukłą sylwetkę i jak to określił pewien słuchacz "...dźwięk bardzo dobry, ale chudy, jak te kolumny...". Muszę przyznać, że jest to bardzo trafna ocena, w której nie chodziło wcale o krytykowanie brzmienia, była to raczej dygresja na temat formy przygotowanej prezentacji. System z dużym potencjałem i możliwościami... Ze świata tranzystorów warto też zwrócić uwagę na system przygotowany przez firmę AvantGarde złożony z odtwarzacza CD Space, integry C1, oraz kolumn Studietta II. Cały zestaw, kosztujący 12 000€ prezentował się bardzo interesująco. Również bardzo ciekawie grało w pomieszczeniu zajętym przez firmę, a raczej grupę firm występujących pod wspólną nazwą Reson. W jej skład wchodzi między innymi znany w naszym kraju producent kabli i elektroniki DNM. Oprócz naprawdę niezłych przedwzmacniaczy i końcówek mocy system składał się z gramofonu reson "rota" z wkładką reson "lexe", oraz kolumn rethm "second". Te ostatnie wzbudziły moje największe zainteresowanie - wiadomo, kolumny tubowe, 102dB skuteczności i to wszystko w bardzo śmiałej, futurystycznej obudowie.
     Przy okazji opisu przedwzmacniacza Manley Labs, wspomniałem, iż jest to firma będąca producentem sprzętu przeznaczonego na rynek profesjonalny. Na wystawie można było znaleźć więcej miejsc w których prezentowano sprzęt wytwarzany przez firmy o profesjonalnym profilu produkcji, które postanowiły w większym stopniu zaangażować się w promowanie swojej marki wśród audiomanów. Jedną z nich jest firma Nagra założona przez Polaka Stefana Kudelskiego, który po emigracji do Szwajcarii rozpoczął produkcję urządzeń przeznaczonych do profesjonalnej rejestracji dźwięku. Od wielu lat magnetofony NAGRA są synonimem jakości i niezawodności na całym świecie. Na prezentacji firma zaproponowała jako źródło swój cyfrowy magnetofon DII, który poprzez lampowy przedwzmacniacz PL-L, napędzał lampowe monobloki VPA. Nie ma sensu wyliczanie technicznych rozwiązań zastosowanych w sprzęcie pochodzącym od tego producenta, wspomnę jedynie, że przedwzmacniacz wykorzystuje lampy ECC81 i ECC83, a w monoblokach użyto po dwie triody 845 pracujące w układzie push-pull oddające moc do 50 wat. Cały układ został zrealizowany w formie układu symetrycznego. Pomimo profesjonalnych korzeni firmy, brzmienie nie raziło "studyjnym chłodem", wręcz przeciwnie, moim zdaniem była to jedna z najciekawszych prezentacji wystawy. 

     Powiększenie - 44 kBJuż od wielu lat w kręgu moich zainteresowań znajduje się firma prowadzona przez Duschana Klimo. Ten pochodzący z Czech inżynier mieszka na stałe w Niemczech i zajmuje się konstruowaniem urządzeń wykorzystujących lampy elektronowe. Jego najbardziej znany produkt to bez wątpienia końcówki mocy o nazwie "Beltaine". Te monobloki posiadają zewnętrzne zasilacze, w których użytkownik ma możliwość wyboru sposobu prostowania napięcia anodowego, pomiędzy lampą, a mostkiem złożonym z diód półprzewodnikowych. Wzmacniacz posiada odłączany obwód sprzężenia zwrotnego, oraz układ stabilizacji napięcia anodowego wykorzystujący w tym celu pentodę EL34 pracującą jako źródło prądowe. System prezentowany na wystawie składał się z przedwzmacniacza gramofonowego Viv, liniówki Merlin, oraz monobloków Beltaine. Jako źródło wykorzystano gramofon Pluto.  Kolumny to osobny temat, bowiem wykorzystane do tej prezentacji konstrukcje Markusa Duevela zasługują również na kilka słów. Są to dwudrożne układy tubowe z głośnikami umieszczonymi w płaszczyźnie poziomej co pozwala, dzięki zastosowaniu specjalnych dyfuzorów na emisję fali akustycznej we wszystkich kierunkach. Klimo, Duevel oraz Pluto Audio dokonują wspólnych demonstracji już od kilku lat i trzeba przyznać, że wychodzi im to na dobre.
     Kilka prezentacji wywarło na mnie bardzo dobre wrażenie, ale to czego doświadczyłem w pokoju 257 przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Moim skromnym zdaniem, to co zaprezentowała włoska firma SAP wymyka się jakimkolwiek ocenom i klasyfikacjom. Trójdrożny system kolumnowy złożony z woofera, oraz średnio-wysokotonowego modułu tubowego sterowany przez eksperymentalną, lampową integrę z trafami wyjściowymi Tamury, stworzyły niezapomnianą, pełną wzruszeń i emocji prezentację. Nie bardzo wiem jak ją opisać, to było bardziej doznanie estetyczne, niż słuchowe. Głowę miałem wypełnioną feerią barw i obrazów, niczym w "Odysei kosmicznej 2001" Kubricka.  Takie "odjazdy" zdarzają mi się czasem w bardzo "sprzyjających" ;-) okolicznościach, lecz skąd się to wzięło w trakcie takiej niezbyt kameralnej imprezy ? To pytanie będzie pewnie nurtowało mnie bardzo długo, bowiem zestaw ten był na tyle egzotyczny dla normalnego śmiertelnika, że wątpię w jego szybkie zejście pod strzechy. Dodatkowym argumentem przeciw, jest cena kolumn ustalona na poziomie 18 000€ - netto. Jak wspomniałem, wzmacniacz był prototypem, ale sądząc po zastosowanych komponentach wolę nawet nie myśleć o jego cenie. Jako źródło użyto studyjnego gramofonu EMT 930ST, okablowanie pochodziło z własnej produkcji firmy. Ciekawa była również platforma na której umieszczono moduł średnio-wysokotonowy. Składa się ona z dwóch płyt z umieszczonymi pomiędzy nimi magnesami, dzięki którym postawiony na niej sprzęt dosłownie unosi się w powietrzu. Sprzężenie pomiędzy płytami następuje jedynie poprzez dwa trzpienie ustalające umieszczone w przeciwległych rogach platformy. Cena tego układu to 570€ - oczywiście netto.

     Obserwując od kilku lat to co dzieje we Frankfurcie, muszę przyznać iż jest to miejsce dające niezły pogląd na kondycję całej branży high-end. Po pewnym okresie zastoju w tym roku wyraźnie widać większą aktywność wśród producentów i dystrybutorów. Również nowe trendy, które przynajmniej na razie nie przekonały mnie do siebie i tak dobrze prognozują na przyszłość. Po prostu konstruktorzy znaleźli przysłowiowe "światełko w tunelu" i mam nadzieję, że we właściwy sposób pokierują rozwojem swoich konstrukcji.

 Robert Rolof

C Z Ę Ś Ć   D R U G A

  

 
   

Copyright © 2000-2002 RCM