High - End 2002
Frankfurt
Od zarania cywilizacji zasady handlu pozostają bez zmian
- z jednej strony są ludzie poszukujący jakiegoś artykułu, a po
drugiej stronie zawsze znajdzie się ktoś kto go ma i chętnie się nim
wymieni, oczywiście z zyskiem dla siebie. W swej naturze ludzie mają
zakodowaną zasadę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc obie
strony zaczynają mieć wobec siebie coraz większe wymagania i
oczekiwania. Z czasem, w miarę ewolucji określonej dziedziny życia
pojawiają się nowi producenci, oraz potencjalni nabywcy owych dóbr.
Nie ma już mowy o bezpośrednim trafianiu do odbiorcy - rozpoczyna się zakrojony na wielką skalę
wyścig o klienta.
Istnieje wiele form promocji towaru, spośród których
bezpośrednia prezentacja cieszy się największym powodzeniem wśród
odbiorców. Wszelkiego rodzaju targi czy wystawy są, zdaniem klientów,
doskonałym miejscem na "organoleptyczne" zapoznanie się z
szeroką gamą produktów zawierających się w kręgu ich zainteresowań.
Zdaniem wielu, taka bezpośrednia konfrontacja daje najbardziej rzetelne
możliwości wyboru najlepszego towaru. Oczywiście największą siłę przebicia mają wystawcy z mocno ugruntowaną pozycją
na rynku, których stać na kosztowne kampanie reklamowe promujące ich najnowsze osiągnięcia.
Mniejszym producentom pozostaje liczyć na klienta poszukującego
przedmiotów wyjątkowych, wyróżniających się w tłumie. I teraz
przychodzi kolej na metodę, według której można wzbudzić
zainteresowanie potencjalnego odbiorcy. Skupiając się na branży audio
można wyróżnić dwa zasadnicze kierunki wabienia klienta. Jeden z nich
związany jest bezpośrednio z meritum sprawy, czyli z brzmieniem
proponowanym przez konkretnego producenta. I w tym miejscu muszę przyznać,
że tegoroczna wystawa High-End we Frankfurcie zaowocowała wieloma
ciekawymi, często kontrowersyjnymi (oczywiście dla piszącego te słowa)
prezentacjami. Druga metoda, to przyjęta jako standard na wszelkich
targach motoryzacyjnych zasada "niech się błyszczy..., czyli przez
oczy do serca i portfela".
Tu nie ma mowy o sprawdzeniu praktycznych
możliwości produktu, wystarczy dobrze go opakować a chętni sami się
znajdą. Te słowa to duże uproszczenie i można mi zarzucić, że jednym
zdaniem próbuję zdeklasować wszelkie formy biernej prezentacji, lecz będę
bronił mojego stanowiska - nie da się lizać lodów przez szybę...
szczególnie w przypadku przekazu medialnego, jakim bez wątpienia jest
odtwarzanie dźwięku. Taka opinię podziela na szczęście większość
wystawców w hotelu Kempinski, dzięki czemu można było skosztować
owych smakołyków bez obawy rozbicia sobie nosa o szybę. W oficjalnym
katalogu wystawy można znaleźć informacje o 185 wystawcach prezentujących
sprzęt, płyty i akcesoria pochodzące od ponad 500 producentów z całego
niemal świata. Jednak nawet te liczby nie oddają ogromu tego przedsięwzięcia.
Na powierzchni 8000 m2 można czasem znaleźć rzeczy o których
nie wspomina nawet bardzo obszerny informator. Na przykład moje zainteresowanie
wzbudziły nie awizowane w przewodniku wzmacniacze Acoustic Masterpiece,
swoją drogą blisko powiązane z firmą Air Tight. O ile Air Tight stosując w swoich konstrukcjach komponenty
z najwyższej półki kieruje swoją ofertę dla bardziej zamożnego
klienta, to w przypadku Acostic Masterpiece ceny są bardziej umiarkowane.
28 watowy wzmacniacz wyposażony w cztery lampy EL84 na kanał producent
wycenił na 3 500€.. To też nie mało, lecz gwarantuję, że wzmacniacz
był wart swojej ceny... Kolejna niespodzianka związana była z
nieformalną prezentacją lampowego przedwzmacniacza gramofonowego "Steelhead"
firmy Manley Labs. Ten amerykański producent kieruje swoją ofertę raczej na
profesjonalny sektor rynku audio, więc ucieszyłem się, że w jej
ofercie znalazło się urządzenie kojarzone z domowym odtwarzaniem
muzyki. Jak się jednak okazało pozory mylą i mamy do czynienia z
konstrukcją ze wszech miar profesjonalną. Co prawda do pełni szczęścia
brakowało mi realizacji toru sygnału w postaci symetrycznej, lecz i tak
możliwości tego urządzenia są naprawdę imponujące. Cztery poziomy
wzmocnienia, kilkustopniowa regulacja impedancji wejściowej, dobór
pojemności stopnia wejściowego w zakresie od 10 do 1 100 pikofaradów w krokach co
10 pF, daje użytkownikowi potężne narzędzie do kreowania
indywidualnego obrazu muzyki tworzonej przez wkładkę gramofonową. I to
wszystko za "jedyne" 8 000€... Jako wzmacniacza mocy w
prezentowanym systemie użyto stereofonicznej końcówki mocy firmy Art
Audio. Wzmacniacz wykorzystywał lampy pochodzące od Alesy Vaica,
konkretnie były to triody o symbolu 525. Są to lampy o charakterystyce
zbliżonej do znanej 211-tki, jednak nie stanowią jej zamiennika. Cechą
charakterystyczną lamp produkowanych pod dosyć enigmatyczną nazwą AVVT, jest ich nieprzeciętna
trwałość, która dochodzi nawet do... 40 000 (czterdzieści tysięcy)
godzin pracy !!! I co na to wieczni malkontenci zarzucający lampom brak
trwałości ? W sprzedaży można znaleźć wzmacniacze lampowe o
nazwie Vaic, będące owocem współpracy tego czeskiego konstruktora z włoską
firmą Mastersound Oba podmioty działają zupełnie niezależnie,
lecz w tym wypadku można mówić o wspólnej koncepcji brzmienia. Trzeba przyznać, że
wzmacniacze robią niesamowite wrażenie samym swoim wyglądem, bowiem kontakt wzrokowy z
sześćdziesięcioma kilogramami chromowanej bryły z której wystają
wysokie na 17 centymetrów lampy nie pozostanie chyba dla nikogo
obojętny. Brzmienie to już trochę inna bajka - osobiście słuchałem
urządzeń innych producentów z lampami Vaica użytymi jako bezpośrednie
zamienniki, na przykład 2A3 (AV2A3SL) i jestem zdania, że we "własnych"
wzmacniaczach przysłowiową lampową aurę pozostawia wyraźnie z tyłu,
wykorzystując potencjał swoich wyśmienitych triod jedynie w dziedzinie
mocy. W tym jednak wypadu nie jest to wcale opinia krytykująca brzmienie,
wręcz przeciwnie - emisja dźwięku generowanego przez dwie równolegle
połączone triody pracujące w układzie single-ended, które dostarczają
maksymalnie 70 wat mocy nie pozostawia cienia wątpliwości, iż mamy do
czynienia z czymś wyjątkowym.
Ktoś może powiedzieć, że owo "twarde
brzmienie" wynikało z jakości pomieszczenia, lecz wszyscy wystawcy mieli
podobne warunki akustyczne. Dla przykładu można było odwiedzić pokój
firmy LUA gdzie demonstracja możliwości sprzętu została oparta o
zestaw złożony z odtwarzacza CD Cantilena SE, przedwzmacniacza Serenada,
monobloków Alborada, oraz kolumn Con Brio. Cały system został
okablowany firmowymi przewodami. O jakości i charakterze brzmienia pisałem
już przy okazji relacji z wystawy Frankfurt 2000 i w tej kwestii nic się
nie zmieniło. Nawet w niezbyt przyjaznych warunkach akustycznych
stwarzanych przez hotelowy pokój, konfiguracja zaproponowana przez LUA była
wzorowym przykładem optymalnej adaptacji systemu do takiego miejsca.
Wielokrotnie słuchałem zestawów złożonych z elektroniki i kolumn tego
niemieckiego producenta i jedno co nie ulega wątpliwości, to fakt iż
radzą sobie one w praktycznie każdych warunkach akustycznych.
Jaszcze większą
niespodziankę sprawiła mi firma Dynavox. Jest ona znana z produkcji świetnych
kolumn tubowych, z których model 3.1 zyskał sobie wielkie uznanie w świecie
high-endu. Obecnie firma postanowiła poszerzyć swoją ofertę o źródło
sygnału, a konkretnie odtwarzacz CD o nazwie "Dynastation". Jest to
bardzo ciekawe urządzenie, zarówno pod względem konstrukcji jak i brzmienia. Na
przykład: brak pilota można zrozumieć, ale jak obsługiwać kompakt, który
pozbawiono wyświetlacza ? Takie rozwiązanie na pewno nie zadowoli rasowego
audiofila lubującego się w wyszukiwaniu na płycie ulubionych ozdobników
:-) W stopniu wyjściowym pracują lampy, ale nie te znane z zastosowań w
tego typu aplikacjach, lecz pentody EL34, do tego w konfiguracji
triodowej.
Dynavox produkuje również wzmacniacz o nazwie "DynaWatt
2A3 SE" będący w zasadzie repliką konstrukcji produkowanych
jeszcze w epoce pre-audiofilskiej. W
prostowniku zastosowano produkowaną w latach trzydziestych ubiegłego
stulecia lampę RGN2004 (do wyboru jest również model RGN1064), filtrację
zapewniają olejowo-papierowe kondensatory firmowane przez General
Electric. Za jakość obróbki sygnału wejściowego odpowiadają lampy Telefunkena
pochodzące, podobnie jak prostownik, z legendarnej serii R. Co prawda
egzemplarze dostarczane wraz z wzmacniaczem są sygnowane znakiem Valvo,
typ W4080, lecz producent zapewnia iż już w tamtych czasach istniały
serie OEM (w tym wypadku Telefunken dostarczał swoje wyroby innym firmom,
które sprzedawały je pod swoją nazwą). Stopień wyjściowy to moje
ulubione 2A3, w tej wersji pochodzące z bieżącej produkcji rosyjskiego
Sovteka. Można zapytać dlaczego w tak ważnym miejscu nie zastosowano
lamp potocznie zwanych na zachodzie NOS (New Old Stock - nowe, ze starych
zapasów)?. Odpowiedź jest bardzo prosta - w oryginalnej konstrukcji
wykorzystywano triodę 2A3 z pojedynczą anodą, a większość dostępnych
obecnie lamp to konstrukcje z podwójną anodą. Oczywiście wciąż są
dostępne "stare", wersje, lecz cena takich
lamp sięga 1000USD za sztukę. Stąd konieczność zastosowania pewnej
formy substytutu.
Firma Dynavox nie była wcale odosobnionym
przypadkiem "powrotu do korzeni", wśród tegorocznych wystawców.
Brytyjski Loricraft Audio przygotował prezentację w której postanowiono
przybliżyć wielu miłośnikom czarnej płyty brzmienie systemów audio
sprzed kilkudziesięciu lat. Dosłowność tego zdarzenia wynikała z
zastosowania jako źródła sygnału monofonicznej wkładki MC Lyra
"Helikon", płyt Milesa Davisa, oraz Counta Basiego nagranych
jeszcze w epoce rejestracji monofonicznych i obecnie wydanych w takiej wersji. Całości
dopełniała świetna elektronika i gramofony firmy Garrard. Część osób
może stwierdzić, że to chwyt "pod publikę"; ich sprawa...
Dla mnie była to doskonała lekcja pokory... Słuchając muzyki
prezentowanej w takiej konfiguracji nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że całe zamieszanie wokół nowych
rozwiązań i technologii stosowanych w sprzęcie audio nie ma za bardzo
sensu. To co w reprodukcji dźwięku jest najważniejsze, czyli
"ducha muzyki" udało się uzyskać już jakieś 80 lat temu i w
zasadzie od tamtego czasu niczego lepszego nie wymyślono. Pewnie, że dzięki
rozwojowi nauki i techniki możemy cieszyć się pozbawionym szumów dźwiękiem
stereofonicznym, sprzęt stał się wygodniejszy i bezpieczniejszy w użyciu
itd., lecz nie zmienia to faktu, że większość rozwiązań stosowanych
obecnie w urządzeniach audio nie wnosi zupełnie nic nowego w dziedzinie
odtwarzania atmosfery zarejestrowanej wcześniej MUZYKI. Co więcej, po
pewnym okresie zastoju, daje się zauważyć nowa fala w tworzeniu
"naturalnego" przekazu dźwięku, o czym nie omieszkam teraz
wspomnieć.
Czasem na potrzeby opisu pewnych zdarzeń poszukuję
terminów ułatwiających mi przybliżenie ich innym ludziom. W przypadku
wspomnianej powyżej "nowej fali" padło na słowo silikon. Jest
to bardzo uniwersalny materiał, który zdobył ogromną popularność, na
przykład w kręgach niedowartościowanych
postaci życia publicznego, starających się zwiększyć swoje i tak już często duże "atrybuty".
Po wysłuchaniu kilku prezentacji na tegorocznej wystawie oznajmiam, że
silikon wkroczył również do świata audio. Nie chodzi mi jednak o formę
znaną i przyjętą z powodzeniem jako element wszelkiego typu ustrojów tłumiących
i absorbujących drgania. Teraz przybrał on formę bardziej eteryczną,
związaną bezpośrednio z brzmieniem, które w takim wydaniu przekroczyło
już granice naturalności. Bo jak inaczej można odbierać muzykę, w której
kwartet smyczkowy brzmi jakby muzycy zostali rozmieszczeni w narożnikach
stadionu piłkarskiego ? Co więcej instrumenty, którymi posługują się
muzycy nabierają wymiarów kojarzących się raczej z "Parkiem
Jurajskim" niż atmosferą kameralnego koncertu. W trakcie
pewnej prezentacji miałem okazję posłuchania nagrań gitary akustycznej w której struny miały tak
"na ucho" ze dwa metry średnicy. Żeby przynajmniej całe
brzmienie miało proporcjonalną objętość w pełnym spektrum, ale gdzie
tam! Każdy instrument, czy głos, był zupełnie oderwany od reszty dźwięków,
tworząc klimat jakiegoś targowiska, gdzie każdy chce zwrócić na
siebie uwagę. Utrzymując nastrój grozy wołam: ..."ludzie strzeżcie się!
Silikonowe implanty opanowują powoli świat audio!"... To oczywiście
żart, ale patrząc na sprawę poważnie, to jeśli tak dalej pójdzie
trzeba będzie na potrzeby high-endu zmienić definicję naturalności, bo
w tym wydaniu przekracza ona granice nonsensu. W innym miejscu trafiłem
na prezentację przy, której najbardziej adekwatnym do brzmienia zwrotem
jest "woda destylowana". Zasadniczo jest to woda, ale wyżyć się
z niej nie da, bo jest wyjałowiona, nie posiada żadnych składników
mineralnych. Za to w procesach technologicznych bywa niezastąpiona. I tak
samo było z tym brzmieniem; grało, ale bez życia, za to technologię było
słychać na kilometr. Firma będąca producentem biorących udział w tej
prezentacji wzmacniaczy szczyci się tym, że ich urządzenie w całym użytecznym
(akustycznie) zakresie pracy, przy pełnej mocy wytwarza czystość (nie
za bardzo wiem czego) na poziomie 99,9998%. I chwała im za to !
Na zasadzie skojarzeń, utkwiła mi w pamięci jeszcze jedna prezentacja,
tym razem związana z kinem domowym. Co prawda nie
jestem zbyt mocny w tym temacie, ale też nie chcę dyskontować tu samej
idei tego medium. Chcę się raczej ustosunkować do pewnej reguły, którą
obserwuję już od kilku lat. Otóż część producentów znanych z
pierwszych miejsc klasyfikacji w pismach audiofilskich przyjeżdża do
Frankfurtu chyba tylko po to by odcinać kupony od dawnej sławy. Jeśli
na przykład, referencyjny system nagłośnieniowy do kina domowego
pochodzący od lidera notowań pism high-endowych brzmi na takim poziomie
jaki zaprezentowano na wystawie, to ja wysiadam. W grze na skojarzenia
wygrało znane większości rodaków słowo "spirt". Otóż w
dawnych czasach telewizji istniała konstrukcja o nazwie Rubin. To cudo
techniki oprócz wielu zalet miało jedną zasadniczą wadę: trzeszczący
potencjometr głośności, który trzeba było notorycznie czyścić,
najlepiej spirytusem. Po zabiegu pacjent był jak nowo narodzony, a jakie
przy tym miał brzmienie :-) W przypadku prezentacji w której miałem
okazję uczestniczyć na wystawie spirt należy wykorzystać w sposób
tradycyjny... łatwiej będzie o tym wszystkim zapomnieć. Kończąc te
narzekania chcę jeszcze zaznaczyć, że pomimo iż zajęły one w tym tekście
dosyć dużo miejsca, to w przekroju całej wystawy stanowiły one raczej
margines, o którym powinienem jednak wspomnieć.
Czytający tą relację może odnieść wrażenie, że świata poza
lampami, tubami i gramofonami nie widzę, ale zdarza mi się również
przychylnym okiem spojrzeć na niedrogie konstrukcje tranzystorowe. Przykładem
niezłej koncepcji brzmienia była prezentacja firmy Creek, której
elektronika sterowała kolumnami Eposa. Od razu powiem, że nie jest mi po
drodze z dźwiękiem proponowanym przez Brytyjczyków, oraz nie wierzę w
"budżetowy high-end", lecz w tej formie była zawarta jakaś myśl,
która tworzyła całkiem niezłą całość, prześcigająca o wiele długości
"osiągnięcia" wielu bardziej utytułowanych producentów. Jako
alternatywne źródło sygnału wykorzystywany był gramofon z napędem paskowym
Music Hall model MMF - 7 wyceniony na 1200€.
W pokoju 202 można było zobaczyć i posłuchać
tranzystorowej elektroniki produkowanej przez włoską firmę NORMA.
System złożony z przedwzmacniacza gramofonowego EU-PH1R, liniówki SC-2,
oraz końcówek mocy PA-90R sterowany z gramofonu V.Y.G.E.R "Indian
Signature" brzmiał bardzo dobrze. Kolumny pochodziły również
z Włoch, firmowane nazwą Relco Audio. Model "Spire" to
konstrukcja dwudrożna z dipolarnym torem średnio-wysokotonowym i 16-to
centymetrowy wooferem. Mają one bardzo smukłą sylwetkę i jak to określił
pewien słuchacz "...dźwięk bardzo dobry, ale chudy, jak te
kolumny...". Muszę przyznać, że jest to bardzo trafna ocena, w której
nie chodziło wcale o krytykowanie brzmienia, była to raczej dygresja na
temat formy przygotowanej prezentacji. System z dużym potencjałem i możliwościami...
Ze świata tranzystorów warto też zwrócić uwagę na system
przygotowany przez firmę AvantGarde złożony z odtwarzacza CD Space,
integry C1, oraz kolumn Studietta II. Cały zestaw, kosztujący 12 000€
prezentował się bardzo interesująco. Również bardzo ciekawie grało w
pomieszczeniu zajętym przez firmę, a raczej grupę firm występujących
pod wspólną nazwą Reson. W jej skład wchodzi między innymi znany w
naszym kraju producent kabli i elektroniki DNM. Oprócz naprawdę niezłych
przedwzmacniaczy i końcówek mocy system składał się z gramofonu reson
"rota" z wkładką reson "lexe", oraz kolumn rethm
"second". Te ostatnie wzbudziły moje największe
zainteresowanie - wiadomo, kolumny tubowe, 102dB skuteczności i to
wszystko w bardzo śmiałej, futurystycznej obudowie.
Przy okazji opisu przedwzmacniacza Manley Labs,
wspomniałem, iż jest to firma będąca producentem sprzętu
przeznaczonego na rynek profesjonalny. Na wystawie można było znaleźć więcej miejsc w których
prezentowano sprzęt wytwarzany przez firmy o profesjonalnym profilu
produkcji, które postanowiły w większym stopniu zaangażować się w
promowanie swojej marki wśród audiomanów. Jedną z nich jest firma
Nagra założona przez Polaka Stefana Kudelskiego, który po emigracji do
Szwajcarii rozpoczął produkcję urządzeń przeznaczonych do
profesjonalnej rejestracji dźwięku. Od wielu lat magnetofony NAGRA są
synonimem jakości i niezawodności na całym świecie. Na prezentacji
firma zaproponowała jako źródło swój cyfrowy magnetofon DII, który
poprzez lampowy przedwzmacniacz PL-L, napędzał lampowe monobloki VPA.
Nie ma sensu wyliczanie technicznych rozwiązań zastosowanych w sprzęcie
pochodzącym od tego producenta, wspomnę jedynie, że przedwzmacniacz
wykorzystuje lampy ECC81 i ECC83, a w monoblokach użyto po dwie triody
845 pracujące w układzie push-pull oddające moc do 50 wat. Cały układ
został zrealizowany w formie układu symetrycznego. Pomimo
profesjonalnych korzeni firmy, brzmienie nie raziło "studyjnym chłodem",
wręcz przeciwnie, moim zdaniem była to jedna z najciekawszych
prezentacji wystawy.
Już
od wielu lat w kręgu moich zainteresowań
znajduje się firma prowadzona przez Duschana Klimo. Ten pochodzący z
Czech inżynier mieszka na stałe w Niemczech i zajmuje się
konstruowaniem urządzeń wykorzystujących lampy elektronowe. Jego
najbardziej znany produkt to bez wątpienia końcówki mocy o nazwie
"Beltaine". Te monobloki posiadają zewnętrzne zasilacze, w których
użytkownik ma możliwość wyboru sposobu prostowania napięcia
anodowego, pomiędzy lampą, a mostkiem złożonym z diód półprzewodnikowych.
Wzmacniacz posiada odłączany obwód sprzężenia zwrotnego, oraz układ
stabilizacji napięcia anodowego wykorzystujący w tym celu pentodę EL34
pracującą jako źródło prądowe. System prezentowany na wystawie składał
się z przedwzmacniacza gramofonowego Viv, liniówki Merlin, oraz monobloków
Beltaine. Jako źródło wykorzystano gramofon Pluto. Kolumny to osobny
temat, bowiem wykorzystane do tej prezentacji konstrukcje Markusa Duevela
zasługują również na kilka słów. Są to dwudrożne układy tubowe z głośnikami
umieszczonymi w płaszczyźnie poziomej co pozwala, dzięki zastosowaniu
specjalnych dyfuzorów na emisję fali akustycznej we wszystkich
kierunkach. Klimo, Duevel oraz Pluto Audio dokonują wspólnych
demonstracji już od kilku lat i trzeba przyznać, że wychodzi im to na
dobre.
Kilka prezentacji wywarło na mnie bardzo dobre
wrażenie, ale to czego doświadczyłem w pokoju 257 przekroczyło moje
najśmielsze oczekiwania. Moim skromnym zdaniem, to co zaprezentowała włoska
firma SAP wymyka się jakimkolwiek ocenom i klasyfikacjom. Trójdrożny
system kolumnowy złożony z woofera, oraz średnio-wysokotonowego modułu
tubowego sterowany przez eksperymentalną, lampową integrę z trafami wyjściowymi
Tamury, stworzyły niezapomnianą, pełną wzruszeń i emocji prezentację.
Nie bardzo wiem jak ją opisać, to było bardziej doznanie estetyczne, niż
słuchowe. Głowę miałem wypełnioną feerią barw i obrazów, niczym w
"Odysei kosmicznej 2001" Kubricka. Takie "odjazdy"
zdarzają mi się czasem w bardzo "sprzyjających" ;-) okolicznościach,
lecz skąd się to wzięło w trakcie takiej niezbyt kameralnej imprezy ?
To pytanie będzie pewnie nurtowało mnie bardzo długo, bowiem zestaw ten
był na tyle egzotyczny dla normalnego śmiertelnika, że wątpię w jego
szybkie zejście pod strzechy. Dodatkowym argumentem przeciw, jest cena
kolumn ustalona na poziomie 18 000€ - netto. Jak wspomniałem,
wzmacniacz był prototypem, ale sądząc po zastosowanych komponentach wolę
nawet nie myśleć o jego cenie. Jako źródło użyto studyjnego
gramofonu EMT 930ST, okablowanie pochodziło z własnej produkcji
firmy. Ciekawa była również platforma na której umieszczono moduł średnio-wysokotonowy.
Składa się ona z dwóch płyt z umieszczonymi pomiędzy nimi magnesami,
dzięki którym postawiony na niej sprzęt dosłownie unosi się w
powietrzu. Sprzężenie pomiędzy płytami następuje jedynie poprzez dwa
trzpienie ustalające umieszczone w przeciwległych rogach platformy. Cena
tego układu to 570€ - oczywiście netto.
Obserwując od kilku lat to co dzieje we
Frankfurcie, muszę przyznać iż jest to miejsce dające niezły pogląd
na kondycję całej branży high-end. Po pewnym okresie zastoju w tym roku
wyraźnie widać większą aktywność wśród producentów i dystrybutorów.
Również nowe trendy, które przynajmniej na razie nie przekonały mnie
do siebie i tak dobrze prognozują na przyszłość. Po prostu
konstruktorzy znaleźli przysłowiowe "światełko w tunelu" i
mam nadzieję, że we właściwy sposób pokierują rozwojem swoich
konstrukcji. Robert Rolof C
Z Ę Ś Ć D R U G A
|
|