HIGH-END 2001
FRANKFURT
Frankfurt nad Menem to miasto, w którym
chyba najlepiej z wszystkich niemieckich aglomeracji widać postęp cywilizacyjny. Już
samo posiadanie jednego z największych portów lotniczych na Świecie upoważnia do
wykorzystywania najnowocześniejszych technologii, która wdziera się do każdej
dziedziny życia. Wokół tego ogromnego centrum handlu
i biznesu istnieją enklawy, w
których życie toczy się dużo wolniej i spokojniej. Jednym z takich miejsc jest Neu
Isenburg, miasteczko-dzielnica, w którym znajduje się hotel sieci "Hotel
Kempinski". Jest to, jak przystało na hotele w takich zacisznych miejscach, budynek
otoczony zielenią, oddalony od głównych dróg i centrów rozrywki. Zapewne mieszkanie w
nim to czysta sielanka (do czasu płacenia rachunku za pobyt), lecz przez kilka dni
w roku, część budynku staje się miejscem największej w Europie wystawy sprzętu
High-End. Jest to doroczne spotkanie producentów i dystrybutorów sprzętu audio, z
całego niemal świata. Można tu spotkać wytwórców z krajów, które mało kto w
Polsce może kojarzyć z High-Endem, jak Indie czy Bośnia-Hercegowina. W tym roku wystawa
obchodziła swoje 20 urodziny, co najlepiej chyba świadczy o jej znaczeniu dla
europejskiego rynku audio.
Od razu pragnę zaznaczyć, że poniższy tekst nie
jest typowym sprawozdaniem z wystawy. Nie ma tu informacji typu: "...firma X
promowała swój najnowszy wyrób o nazwie Y...". Będzie to raczej próba wskazania
pewnych nurtów w świecie audio, obserwowanych przez pryzmat wystawy we Frankfurcie.
Pierwszy dzień wystawy, czwartek, to
tradycyjnie czas przeznaczony dla dystrybutorów chcących nawiązać nowe kontakty
z
producentami, oraz przedstawicielami firm pochodzących spoza Niemiec. Jest to dzień
zamknięty dla zwiedzających, przez co można w miarę spokojnie przyjrzeć się i
posłuchać przynajmniej części prezentowanych urządzeń. Pozostałe trzy dni to już
czysty żywioł. Mam wypracowaną własną "taktykę" poruszania się w gąszczu
firm i producentów. Polega ona na odwiedzaniu w pierwszej kolejności pomieszczeń, w
których prezentowane są przede wszystkim urządzenia mniejszych producentów,
kładących w głównej mierze nacisk na dotarcie do odbiorców doświadczonych,
szukających konkretnego dźwięku, którzy nie kierują się jedynie popularnością
danej marki w rankingach i testach. Tegoroczna wystawa była dowodem na poparcie
mojej tezy, że nie w cyferkach tkwi siła High-Endu, który mimo usilnych starań
fachowców od marketingu i reklamy zatrudnianych u czołowych producentów, nie daje
się sprowadzić do prostej zależności: "...pięć gwiazdek - jesteś najlepszy,
trzy - nie masz szans..." Małe firmy mają się dobrze, a zainteresowanie takimi
markami jak ACAPELLA, BEAUHORN, LUA, HGP, TESSENDORF, ASR, UNISON RESEARCH czy
A.D.A.M nie maleje, co więcej, obserwując reakcje odbiorców uczestniczących w
prezentacjach, można jasno stwierdzić, że tradycyjne, dwukanałowe, metody
przekazywania dźwięku cieszą się nadal niesłabnącym powodzeniem. Fenomen
popularności mniejszych producentów można tłumaczyć potrzebą bliższego kontaktu
odbiorcy z producentem, twórcą danego urządzenia. Projektanci tworzący urządzenia dla
dużych producentów, są z reguły niedostępni dla normalnego "śmiertelnika",
a osoby odpowiedzialne za obraz firmy kierują się ustalonymi "na wysokich
szczeblach" zasadami udzielania informacji. W przeciwieństwie do takiej polityki
(zresztą zrozumiałej, z punktu widzenia rynku nastawionego na konsumpcję), mniejsi
wytwórcy starają się trafiać bezpośrednio do odbiorcy, umożliwiając mu kontakt z
ludźmi bezpośrednio odpowiedzialnymi za produkowane urządzenia. We wszystkich
pomieszczeniach zajmowanych przez owe "manufaktury", można było spotkać się
z konstruktorami, którzy osobiście służyli wyczerpującymi informacjami na temat
swoich produktów. Większość tych ludzi dysponuje taką wiedzą praktyczną, że nie
sposób w tym miejscu zawrzeć chociażby części tego, co było mi dane dowiedzieć się
na temat ich konstrukcji. Jako przykład niech posłużą wybrane fragmenty rozmowy
przeprowadzonej z panem Helmutem Lua, który jest właścicielem i zarazem konstruktorem w
firmie LUA produkującej elektronikę lampową, oraz kolumny. Ze względu na
doświadczenie nabyte jeszcze we wczesnych latach sześćdziesiątych, zajmuje się on
projektowaniem elektroniki, natomiast za część związaną z kolumnami odpowiedzialny
jest jego syn. Firma zasłynęła na rynku niemieckim produkując wzmacniacze lampowe
charakteryzujące się doskonałą niezawodnością i stabilnością pracy, uzyskaną
poprzez ręczny montaż podzespołów i indywidualne justowanie każdego urządzenia. W
tym roku premierę na wystawie miały kolumny "Con Emozione". O jakości
brzmienia najlepiej można się było przekonać w pomieszczeniu zajmowanym przez tą
firmę. Spontaniczna forma prezentacji dźwięku tak przypadła do gustu odbiorcom, że
wracali oni tam po kilka razy, aby skonfrontować je z innymi systemami
prezentowanymi na wystawie. Stałe doskonalenie elektroniki i kolumn LUA, owocuje
stosowaniem komponentów, które szokują już nawet samym wyglądem i gabarytami. Na
przykład: kondensatory stosowane w zwrotnicach ich kolumn, to "ręczna
robota", w której ogromny nacisk kładzie się na minimalizację rezystancji, która
ma ogromny wpływ na brzmienie głośników. Takie traktowanie, można powiedzieć detali, wydaje się z punktu widzenia normalnego
odbiorcy lekką przesadą, bowiem istnieją przecież firmy zajmujące się produkcją
świetnych kondensatorów, które znajdują zastosowanie w najlepiej ocenianych
konstrukcjach. Lecz to, co dla normalnego audiofila wydaje się już czystym voodoo, dla
konstruktora "żyjącego" swoją pracą, zawsze będzie wyzwaniem. Dobrym
przykładem potwierdzającym te słowa może być nowy typ kondensatora, który znajdzie
zastosowanie w kolumnach "Con Emozione". Jest to element, który dzięki swej
nietypowej budowie (proporcje przypominają płaską, okrągłą puszkę konserw) pozwala
na obciążenie prądem o wartości nawet 30A, przy prawie całkowitym braku
wewnętrznej oporności. Kolejne
rozwiązanie, które wskazuje na bezkompromisowe traktowanie układów audio, można
znaleźć w konstrukcji transformatorów dopasowujących sygnał z wkładki gramofonowej
typu MC. Jak wszyscy wiemy, napięcia generowane przez taką wkładkę mogą, w
ekstremalnych przypadkach, wynosić tylko tysięczne części wolta. Większość
przedwzmacniaczy MC znajduje się w pewnej odległości od gramofonu, co może mieć
wpływ na utratę części sygnału "pożeranej" przez przewód połączeniowy,
oraz zakłócanej przez zewnętrzne źródła. Aby zapobiec konieczności transmisji
takiego sygnału na dłuższe odległości, Helmut Lua skonstruował transformator
dopasowujący (step-up) o wymiarach umożliwiających jego montaż praktycznie w samym
ramieniu, lub jego pobliżu. Aby lepiej zobrazować jego wymiary wystarczy powiedzieć,
że bez problemu mieści się on na paznokciu palca u ręki dorosłego człowieka.
Jeśli już wspomniałem o wkładkach i
gramofonach, to pozwolę sobie trochę rozwinąć ten temat. W ubiegłym roku na wystawie
dało się zauważyć dziwną (przynajmniej dla piszącego te słowa) tendencję
przejawiającą się w sterowaniu systemów przeznaczonych, przynajmniej z założenia i
"parametrów", do współpracy z źródłami cyfrowymi, za pomocą
tradycyjnych gramofonów analogowych.
Co prawda słowo tradycyjny powinno być zawarte w
cudzysłów, bowiem większość tych konstrukcji przypominała bardziej kształtem
i
gabarytami jakieś zaawansowane technologicznie obrabiarki niż znane wszystkim,
przynajmniej z fotografii, gramofony. W parze
z wyglądem, brzmienie tych cudów
technologii przypominało, oczywiście w pewnym stopniu to, co obecnie proponuje format
SACD, czyli pełną sterylność i wyjałowienie dźwięku z wszystkiego, co do tej pory
wskazywało na udział w nagraniu żywego człowieka. Ta sytuacja, spowodowała, że
dosyć głośno zaczęto mówić o prawdziwym końcu "humanizmu" w reprodukcji
muzyki. Na całe szczęście, szybko nastąpiło otrzeźwienie, które przyniosło na
tegorocznej wystawie powrót do bardziej staroświeckiej formuły prezentacji muzyki z
winylu. Gramofony trochę "znormalniały", i chociaż spotkałem kilka
wyjątków, to były one tylko wystawiane, bardziej jako wizytówka producenta chcącego
pochwalić się, dostępem do technologii stosowanych przy produkcji promów kosmicznych,
niż jako urządzenia, które mają odtwarzać muzykę... Kilku wystawców w ogóle
zrezygnowało z używania odtwarzaczy CD jako źródeł sygnału! Coś, co jeszcze rok
temu wydawało się czystą herezją, teraz stało się faktem. Na szczęście, na takie
rozwiązania zdecydowały się jedynie firmy proponujące sprzęt oparty na lampach
elektronowych, oraz ci, którzy jako swoją dewizę stawiają brzmienie zbliżone do
lampowego. Chyba najciekawsza tego typu prezentacja miała miejsce w pokoju firmy
OPERA, która jest producentem wzmacniaczy lampowych, oraz dystrybutorem LOWTHERA na
terenie Niemiec. Te legendarne głośniki, są już od kilkudziesięciu lat tematem
dyskusji pomiędzy miłośnikami czystej formy, a zwolennikami rozwiązań z pogranicza
technologii kosmicznych. Otóż brytyjski Lowther, produkuje głośniki szerokopasmowe
dedykowane do stosowania ich w obudowach tubowych. Niewątpliwą zaletą takich
konstrukcji jest ich wysoka efektywność, oraz co chyba najważniejsze, bezpośrednie
sprzężenie z wyjściem wzmacniacza. Oznacza to, że w torze sygnału, pomiędzy
wzmacniaczem a głośnikiem nie ma żadnych elementów poza przewodem kolumnowym. Żadnych
kondensatorów, cewek, czy rezystorów, które zawsze wpływają na zmianę
charakterystyki sygnału przekazywanego ze wzmacniacza. Takie konstrukcje, jak kolumny
tubowe z głośnikami Lowthera pozwalają na odbiór dźwięku, najbliższy temu, co
melomani nazywają "żywą muzyką". Pominięcie zwrotnicy, stosowanie jednego
głośnika pokrywającego cały zakres pasma, oraz efektywność na poziomie 100 dB
sprawia, że odbiorca ma wrażenie bezpośredniego udziału w tym, co zostało nagrane
na
płycie. Oczywiście, oprócz samych kolumn, należy jeszcze posiadać odpowiedni
wzmacniacz, najlepiej lampowy, pracujący w układzie single-ended, oraz źródło,
którym w tym konkretnym przypadku był gramofon SME model 10. Większość audiofili
zarzuca kolumnom opartym o głośniki szerokopasmowe brak basu, przesadne podkolorowanie
średnicy,
oraz niedostatecznie "perlistą" górę. Muszę przyznać, że
patrząc z ich punktu widzenia, czyli rozpatrując dźwięk tylko jako poszczególne
składowe, to mają oni rację. Lecz, każdy kto słyszał MUZYKĘ odtwarzaną z użyciem
kolumn wyposażonych w głośnik szerokopasmowy, dobrze wie ile przyjemności może dać
obcowanie z taką formą prezentacji.
W pomieszczeniu firmy A.D.A.M można
było posłuchać kolumn, które wzbudzały bardzo dużo emocji wśród zwiedzających.
Były to dwudrożne, aktywne mini monitory o symbolu P11-A. Jak w większości
pomieszczeń na wystawie, również w tym prezentowano kilka modeli kolumn, spośród
których P11-A miały chyba najmniejsze wymiary. Jednak dźwięk przez nie generowany
należy bez przesady nazwać słowem wielki. Muzykalność tej kolumny stała na
najwyższym poziomie, bas schodził do rejonów, niedostępnych dla innych konstrukcji
o
podobnych wymiarach. Praktycznie co chwila padały pytania o subwoofer, którego
oczywiście nie było. Mniej ufni słuchacze stale kontrolowali, czy to przypadkiem nie
grają większe, ustawione obok kolumny. Niesamowite brzmienie P11-A zostało uzyskane
dzięki zastosowaniu symetrycznego układu wzmacniacza, z możliwością korekcji
charakterystyki kolumny w zależności od akustyki pomieszczenia odsłuchowego. Dodatkowym
atutem tej konstrukcji jest również cena, ustalona na poziomie 2800DM za parę.
Wracając do kolumn szerokopasmowych
muszę zauważyć, że były one prezentowane również przez innych wystawców, co
najlepiej świadczy o popularności takich konstrukcji. Fantastyczną pod względem
brzmienia i charakteru prezentację opartą o kolumny "Beauhorn Viruoso" z
głośnikiem szerokopasmowym przygotowali dwaj Anglicy: panowie Eric Thomas i David
Wright. "Virtuoso" to konstrukcja wykorzystująca trzy niezależne układy
tubowe. Pierwszy z nich to tuba o prostokątnym przekroju, "zawinięta"
wewnątrz obudowy,
z wylotem usytuowanym z tyłu, co jednoznacznie wskazuje iż mamy do
czynienia z tak zwaną "tubą rogową", czyli taką, którą należy ustawiać w
rogach pomieszczenia. Druga tuba, umieszczona z
przodu kolumny to "front-loaded horn" (jakoś nie potrafię
znaleźć właściwie brzmiącego odpowiednika tego terminu w języku polskim), czyli
układ odpowiedzialny przede wszystkim za właściwą prezentację tonów średnich. Rolę
trzeciej, dosyć nietypowej tuby, pełni stożek fazowy umieszczony w osi głośnika. Jest
to walec o profilu przypominającym kroplę wody, lub gruszkę, który ma na celu
odpowiednie kształtowanie najwyższych częstotliwości propagowanych przez głośnik.
Eric Thomas stosuje w Beauhornach głośniki Lowthera, z których najlepszy DX4 pozwala na
uzyskanie efektywności na poziomie 104 dB! Co to oznacza w praktyce, można się było
przekonać osobiście słuchając MUZYKI płynącej z tych kolumn. Aby uzmysłowić
odbiorcom ogromny potencjał "Virtuoso", konstruktorzy umieścili indykator
mocy, który wskazywał poziom z jakim odtwarzana jest muzyka. Był on wyskalowany w
czterech podzakresach: 0-0,02W, 0-0,07W i 0-2W. Mniej osłuchani uczestnicy prezentacji,
nie bardzo wiedzieli co się dzieje, bowiem w żaden sposób nie potrafili
"zgrać" dwóch podstawowych perceptorów audiofila, czyli: wzroku i słuchu. Po
prostu, przy mocy na poziomie do 0,02W (dwie setne wata), dało się jeszcze porozmawiać,
natomiast już poziom 0,07W (siedem setnych wata) sprawiał, że wszelkie rozmowy były
skutecznie przytłumiane przez wszechobecną MUZYKĘ. Wielbiciele potężnej
elektroniki, o mocach przekraczających kilkadziesiąt razy tą, użytą
do prezentacji
Beauhornów (kilkuwatowe monobloki single-ended, konstrukcji Davida Wrighta) mieli
ciężki orzech do zgryzienia. Tak jak
w starym porzekadle "...co innego widzisz, co
innego słyszysz....", oczytani audiofile łamali sobie głowy, jak to jest możliwe,
że kilkadziesiąt miliwatów mocy może być przetworzone na tak ogromne ciśnienie
akustyczne, zdolne przekazać nagrania zespołu Queen z ekspresją, o jakiej można tylko
pomarzyć, słuchając ich na najnowocześniejszych wytworach myśli technicznej. Nie
chcę jednak,
aby moje obserwacje związane z systemami "z lamusa", były
odebrane jako negacja wszystkiego, co nowoczesne. Jako miłośnik takiej formy przekazu,
mam pełną świadomość jej ograniczeń jako systemu, powiedzmy, uniwersalnego. Nie
można bowiem zapominać o bardzo wielu ograniczeniach jakie, niestety posiadają takie
systemy. Ale to jest temat na zupełnie inny artykuł, (który, mam nadzieję, powinien
się niebawem pojawić na naszej stronie). Dla tych, którzy mają już dosyć opisów
kolumn z szerokopasmowym "drajwerem", mam smutną wiadomość: opiszę
jeszcze jedną konstrukcję. Będzie to równie legendarna jak głośniki Lowthera
konstrukcja, czyli QUAD ESL57. Projekt tych elektrostatów, opracowany przez Petera
Walkera, został opublikowany w brytyjskim czasopiśmie "Wireless World" w 1955
roku.
Dwa lata później firma QUAD rozpoczęła ich produkcję, którą kontynuowano aż
do lat osiemdziesiątych. W
przeciwieństwie do kolumn tubowych w których głośnik porusza powietrzem
umieszczonym w kanale tuby, elektrostaty pracują na zasadzie wzbudzania cząsteczek
powietrza za pomocą cieniutkiej membrany rozciągniętej pomiędzy elektrodami. Dzięki
dużej powierzchni drgającej, elektrostaty sprawiają wrażenie, że gra cała scena
umieszczona przed słuchaczem. Brak punktowego źródła dźwięku pozwala na kontakt
z
prezentacją muzyki zupełnie inną niż przy słuchaniu konstrukcji opartych o tradycyjne
głośniki. Niestety, poza świetną przestrzennością i lekkością brzmienia,
elektrostaty posiadają jedno bardzo duże ograniczenie, związane z odtwarzaniem
najniższych częstotliwości. Amplituda drgań membrany nie pozwala na uzyskanie tak
dużej energii, aby osiągnąć zadowalające wypełnienie niskich rejestrów. Regułą
jest stosowanie dodatkowego subwoofera, który ma na celu uzupełnić zakres basów.
Oczywiście, samo odczucie "ilości" basu jest rzeczą subiektywną, która
w pewnym stopniu będzie zależała od samego pomieszczenia odsłuchowego, jednak,
przynajmniej ja miałem wrażenie, że prezentacja nie została przygotowana
z należytą dbałością o ten zakres pasma. Po prostu QUADy mają potencjał,
którego w tym konkretnym wypadku nie wykorzystano. Jak już wcześniej wspomniałem
produkcję 57-mek zakończono w latach osiemdziesiątych. Skąd więc znalazły się one
na wystawie nowego sprzętu?. Otóż, istnieją firmy zajmujące się wypuszczaniem
niewielkich serii urządzeń, które cieszyły się ogromną popularnością w
"zamierzchłych czasach" audio. Tak postąpił QUAD. Skoro do dziś są ludzie
korzystający z oryginalnych elektrostatów Petera Walkera, czemu nie spróbować
przybliżyć tą konstrukcję nowym adeptom high-endu?. Koncepcja została wdrożona w
życie, i obecnie mamy możliwość zakupu tych głośników za sumę 6 500 DM. Co prawda
nie udało mi się uzyskać jednoznacznej odpowiedzi, czy są to konstrukcje produkowane
od podstaw, czy też stare egzemplarze "odzyskane" dla potomnych (w informacji
handlowej firma używa terminu: "niskoseryjna-renowacja"?) , jednak dla
miłośników takiej formy prezentacji ta, powiedzmy, nieścisłość nie będzie
odgrywała dużej roli. Oprócz elektrostatów QUAD produkował również doskonałe
wzmacniacze i przedwzmacniacze (słynna seria QUAD II), które również można dziś
kupić w odrestaurowanych wersjach.
Znajdą się
pewnie ludzie, którzy potraktują "wznawianie" dawnych konstrukcji za czystą
stratę czasu i pieniędzy, lecz nie można takim projektom całkowicie odmówić racji
bytu. Przecież większość dostępnej obecnie muzyki była realizowana w czasach, gdy
królowały takie systemy jak chociażby wspomniany QUAD. Dlaczego więc nie spróbować
odtworzyć ducha tamtych czasów, poprzez przypomnienie tamtych konstrukcji?. Znane
wszystkim remasteringi, w większości wypadków niestety porażają totalną
niekompetencją ludzi odpowiedzialnych za ich produkcję. Porównując starsze edycje
płyt jeszcze nie remasterowanych, z ich nowymi, podobno poprawionymi wersjami, wielu
ludzi dochodzi do wniosku,
że rynek audio podąża do samounicestwienia. Po prostu, w
naszych czasach kompletnie zatraca się ducha muzyki. Dawne produkcje były bardziej
ekspresyjne i żywotne w stosunku do ich współczesnych, wysterylizowanych wersji. Co
z tego, że mniej szumią?. Często szum, szczególnie w nagraniach realizowanych
bezpośrednio na taśmę, stanowił integralną część muzyki, jej ducha. To samo dzieje
się obecnie z większością elektroniki, która swym brzmieniem zaczyna bardziej
przypominać przyrządy laboratoryjne niż medium
do przekazywania ludzkich emocji.
Oczywiście nie mam zamiaru w tym miejscu generalizować całej sprawy, bowiem istnieje
wiele przykładów doskonale zrealizowanych remasteringów. Są również producenci
oferujący świetną, nowoczesną elektronikę pozwalającą cieszyć się brzmieniem
przystającym do miana muzykalny.
Przykładem takiego brzmienia niech będzie
prezentacja jaką przedstawiła firma JVC, promująca nowy format DVD-Audio. Nie będę w tym miejscu rozpisywał się na temat samego
systemu, wystarczy przejrzeć aktualną prasę. Skupię się raczej na opisie konkretnego
systemu i jego brzmienia, które sprawiło, że na nowo zacząłem wierzyć we
współczesne technologie. Mimo tego, że marka JVC kojarzy się raczej ze sprzętem
popularnym, to istnieje w tej firmie silna grupa konstruktorów zajmujących się
opracowywaniem technologii wykorzystywanych w najbardziej zaawansowanych systemach audio.
Od wielu lat jednym z najlepszych interfejsów C/A jest układ w całości opracowany
przez JVC, o nazwie K2, znany każdemu kto miał styczność, na przykład z płytami
XRCD, które są realizowane przy jego użyciu. Okazuje się, że nawet w czasach
super przetworników, ta konstrukcja
ma tak wielki potencjał, iż bez problemu można go
wykorzystać w układach o próbkowaniu na poziomie 192kHz. Oczywiście, należało
wykonać modernizację pozwalającą na zoptymalizowanie pracy przy tak wysokiej
częstotliwości próbkowania. Nowa wersja nosi teraz nazwę "Extended K2".
Zastosowanie 24bit/192kHz przetwornika PEMDD z interfejsem "Extended K2"
pozwoliło na uzyskanie brzmienia, które na długo pozostanie dla mnie przykładem na
właściwe wykorzystanie nowych technologii w audio. System składał się z odtwarzacza
DVD-Audio
o symbolu XV-D9000, oraz pięciu stereofonicznych końcówek mocy, pracujących
w trybie mono, o symbolu AX-M9000. Sama prezentacja była przygotowana na wysokim
poziomie, co pozwoliło na dosyć dokładne zapoznanie się z tym systemem. Na temat
dźwięku w układzie wielokanałowym nie będę się rozpisywał - uważam, że dwa
kanały dają tak wielki potencjał brzmienia, iż rozbijanie ich na dodatkowe, powoduje
tylko niepotrzebne zamieszanie w już i tak zagmatwanym systemie. Zasadniczo, dźwięk
wielokanałowy, oraz stereofoniczny zapisany
z próbkowaniem 96 kHz nie wzbudziły we mnie
wielkiego optymizmu. Co prawda brzmiało to mniej sterylnie niż większość tradycyjnych
odtwarzaczy prezentowanych na wystawie, lecz brakowało w tym zdecydowanego podkreślenia
melodii w odtwarzanej muzyce. Dopiero prezentacja przeprowadzona przy wykorzystaniu
maksymalnej rozdzielczości przetwornika, czyli 192kHz, pokazała ogromny potencjał
drzemiący w tej technologii. Tym razem slogany reklamowe, w których do znudzenia
porównuje się brzmienie DVD-Audio do płyty analogowej okazują się prawdą. To co
można usłyszeć z płyty zapisanej z próbkowaniem 192 kHz naprawdę jest warte uwagi.
Znika cyfrowa maniera dźwięku, objawiająca się "wtłoczeniem"
do muzyki
(szczególnie tej nagrywanej analogowo) całej masy różnych uzdatniaczy, zasadniczo nie
mających żadnego wpływu na jakość informacji. Zachowują się one raczej jak
konserwanty stosowane w przemyśle spożywczym, umożliwiające długie czasy
przechowywania potraw, przy okazji "delikatnie" zmieniające ich smak.
Odtwarzacz JVC potrafił prezentować dźwięk w formie bardzo konsekwentnie
przekazującej wszystko to co zawiera definicja brzmienia analogowego. Nawet szum,
stanowiący w wielu analogowych nagraniach swoiste tło będące integralną częścią
nagrania, z którym tradycyjna technika CD nie daje sobie rady, był odtworzony bardzo
poprawnie. Opisywanie ilości informacji, braku wyraźnych zniekształceń, oraz innych
cech brzmienia charakterystycznych dla techniki cyfrowej mija się z celem, bowiem
wszystko było w jak najlepszym porządku. Niestety, jak na razie, większość płyt
DVD-Audio jest zapisywana z rozdzielczością 96kHz, co moim zdaniem nie pozwala na pełne
wykorzystanie tego systemu. Przedstawiciele wytwórni płytowych tłumaczą tą sytuację
tym, że na razie ważne jest pokazanie szerokiemu gronu odbiorców wszystkich
możliwości systemu, który przy zapisie wielokanałowym zawiera dodatkowo pliki wideo,
teksty utworów, oraz informacje dotyczące wykonawców. Płyty zapisane w całości
z próbkowaniem 192 kHz, są w mniejszości, lecz ta sytuacja powinna sie powoli
zmieniać. Reasumując, polecam wszystkim próby związane z adaptacją DVD-Audio do
swoich systemów muzycznych.
O ile
ubiegłoroczna wystawa stała pod znakiem tworzenia konstrukcji mających szokować swoim
wyglądem i ceną, w tym roku dało się zauważyć inną ciekawą tendencję.
Otóż,
znaczna część producentów zaczęła stosować aluminium jako element obudów swoich
urządzeń. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jeśli mówimy o nowych konstrukcjach.
Aluminium to metal bardzo dekoracyjny, lekki, praktycznie niemagnetyczny i w miarę łatwy
w obróbce (mowa tu o obróbce wykończeniowej, wystarczy wyszczotkować lub anodować,
i
mamy super powierzchnię), co ma ogromne znaczenie przy produkcji sprzętu. Lecz w
kilkunastu miejscach można było
zobaczyć starsze konstrukcje po tak zwanym "face-liftingu", które wręcz
opływały tym metalem. Co najdziwniejsze, mimo zastosowania materiału generalnie
tańszego (oczywiście po końcowej obróbce), urządzenia te wcale nie potaniały, wręcz
przeciwnie, są teraz droższe... Innym "tryndem" jest stosowanie metalizowanego
plastiku, który ma symulować obecność, tak cennego dla braci audiofilskiej aluminium.
Można spotkać mnóstwo kolumn z "aluminiowymi" frontami, które mają
przyciągać oko swym wyglądem, cała masa elektroniki wykorzystuje cieniutkie wytłoczki
aluminiowe, wypełnione w środku tworzywem, symulującym masywne płyty czołowe
stosowane w urządzeniach high-end. Kilku producentów z wielkimi tradycjami na rynku
high-endu, stara się na siłę przekonać swoich dawnych użytkowników, że ich nowe
propozycje "uzbrojone" w takie atrybuty są ciekawsze niż to co proponowano do
tej pory. Przypomina to trochę sytuację znaną wszystkim z innych branż, kiedy
nowość jest super, a to, co było do tej pory nawet się do niej nie umywa. Całe
szczęście, w audio można kierować
się własnym słuchem... Nie mam zamiaru
piętnować takich zachowań, rynek sam je zweryfikuje. Fakt pozostaje faktem,
"...aluminium rules...".
Na całe
szczęście istnieją firmy, w których ekonomia jest przekładana bezpośrednio na
brzmienie konstruowanego w nich sprzętu. Coraz powszechniejsze staje się również
produkowanie przez ekskluzywnych wytwórców high-endu sprzętu, który ma trafić do
odbiorcy z mniej zasobną kieszenią. Dla większości miłośników dobrego brzmienia,
posiadanie sprzętu najlepszych producentów spod znaku high-endu pozostaje jedynie w
sferze marzeń. Z reguły ceny takich urządzeń są poza zasięgiem normalnego
śmiertelnika. Jednak ostatnio pojawiły się na rynku konstrukcje opracowane przez
wielkich świata high-endu, które swoimi cenami zaczynają wzbudzać zainteresowanie
wśród mniej zamożnych audiofili. W tym miejscu nasuwa się jedno pytanie: czy aby te
firmy są w stanie wyprodukować urządzenia zachowujące charakter brzmienia ich
"większych" braci? Znany jest przykład firmy motoryzacyjnej produkującej
doskonałe samochody, która postanowiła stworzyć auto
dla mas. Podczas prób, ich tani
samochód nie przeszedł wszystkich wymaganych testów. Co gorsza "oblał"
akurat ten, który jest jednym z najważniejszych, stanowiących
o bezpieczeństwie
pasażerów. Po prostu brak doświadczenia w oszczędnym stosowaniu technologii, powoduje
takie sytuacje. Konkurencja, panująca na rynku klasy średniej
i popularnej, znacznie
lepiej posiadła umiejętności produkcji skierowanej do mniej zamożnego odbiorcy. Próby
wchodzenia w ten sektor sprzedaży, poparte nawet wielkimi tradycjami
i doskonałą
marką, bardzo rzadko przynoszą dobre efekty. Kończąc temat samochodu, to oczywiście
błąd poprawiono i samochody się sprzedają, ale coś nie słychać, aby firma miała
ochotę na tworzenie podobnych konstrukcji kierowanych na rynek popularny. Takie same
reguły obowiązują w świecie high-endu, gdzie istnieje jeszcze większa konkurencja w
sektorze sprzętu klasy średniej. Fajnie jest zamiast jakiegoś średniaka, posiadać za
podobne pieniądze urządzenie z logiem firmy, która zajmuje czołowe miejsca prasowych
klasyfikacji sprzętu i jest wymieniana wśród najznakomitszych producentów high-endu. I
to jest chyba jedyne racjonalne wytłumaczenie istnienia takich urządzeń. Bowiem jeśli
porówna się brzmienie takich "wirtualnie ekskluzywnych" konstrukcji z tym, co
oferują producenci od lat kierujący swoją ofertę do szerszego grona odbiorców,
wyraźnie słychać przewagę tych drugich.
I znów, jak w przypadku samochodów, takie
konstrukcje będą znajdowały swoich odbiorców, dla których (z całym szacunkiem)
ważniejsza jest marka niż realna jakość brzmienia. Moim zdaniem na tegorocznej
wystawie można było znaleźć kilka przykładów takich urządzeń, ale pozwolą
Państwo, że nie będę w tym miejscu wymieniał ich nazw...
Ci z Państwa, którzy
oczekiwali informacji związanych z nowościami prezentowanymi przez Wielkich świata
audio, musze przeprosić, że nie wspomniałem nic na ten temat.
Po prostu wystarczy
zajrzeć do aktualnej prasy fachowej i z pewnością uzyskacie tam wszelkie interesujące
was informacje. Również to, że w imprezie brało udział ponad pięciuset producentów
i dystrybutorów nie pozwoliło mi na przyjrzenie się każdemu urządzeniu z osobna.
Wolałem poświęcić czas na zapoznanie się z ofertami mniejszych producentów,
którzy nie mają tak łatwego dostępu do mediów. Opisywanie poszczególnych
produktów, przy tak wielkim ich nagromadzeniu i w tak krótkim czasie (cała wystawa
trwała cztery dni), zwyczajnie mija się z celem.
Tradycją jest, że na wystawach zachęca się do odwiedzenia
konkretnych miejsc, wykorzystując
w tym celu elementy mające przykuć uwagę
zwiedzających. Za przykład niech posłuży zdjęcie,
na którym to "coś" w
centrum ekspozycji to... kolumna. "Eliptica", bo tak brzmi jej nazwa, miała ze
dwa i pół metra wysokości i przywodziła na myśl rożne skojarzenia, tylko jakoś
zupełnie nie związane z dźwiękiem. Sam przyznam, że przechodziłem obok niej
kilka razy zanim w pełni dotarła do mnie świadomość, że mam do czynienia z
kolumną... |
|
|
Przedstawicielka lamp elektronowych w najbardziej szlachetniej
formie, czyli 300B z "Western Electric". Obecnie na świecie
tą
lampę produkuje kilku wytwórców, lecz nadal żółte logo "WE"
oznacza szczyt marzeń każdego prawdziwego melomana.
Co prawda pojawiają się głosy,
że obecna produkcja tej firmy,
to już nie to samo co przed laty, jednak w konfrontacji
z
współczesnymi modelami z innych firm "WE" wciąż brzmi najlepiej.
Cena takiej pary "baniek" to około 800$. Starsze roczniki osiągają już ceny
przekraczające czasem 2000$
za parę !
"Air Tight" to firma produkujaca wzmacniacze, w których stosuje się lampy
doskonale znane każdemu audiofilowi.
Są to KT-88, EL34, czy w najnowszej konstrukcji:
300B. |
Biorąc pod uwagę wygląd zewnętrzny urządzenia, to świat
high-endu jest podzielony na dwa obozy. Jeden preferuje prostotę i umiar, natomiast drugi
stara się wyrazić wyjątkowość swojego sprzętu, nawet bez jego odsłuchu.
Największym powodzeniem wśród projektantów cieszą się kolumny oraz gramofony
analogowe, których konstrukcje przybierają czasami kształty tak dalece odbiegające
od
"tradycyjnej" formy, że są uznawane za dzieła sztuki użytkowej (przykład
kolumn "Eliptica"...).
Od wielu lat, prym wśród producentów
"dużych" gramofonów wiedzie firma Transrotor, która przyzwyczaiła już
wszystkich do nietypowej formy swoich produktów. |
|
|
Tegoroczna wystawa obfitowała w dobrze przygotowane prezentacje.
Jednym z miejsc gdzie naprawdę dobrze słuchało się muzyki, było pomieszczenie
goszczące sprzęt firm EnVogue, E.A.R, Synthesis i Zingali. Na fotografii widać
tranzystorowe końcówki mocy E.A.R. "M100", przedwzmacniacz tranzystorowy
E.A.R. 312, gramofon EnVogue, lampowe wzmacniacze E.A.R (m.in. doskonały V20) , oraz
przedwzmacniacz gramofonowy "Brio" z firmy Synthesis. |
Minęły już czasy, gdy Rosjanie bardzo niechętnie dzielili się
z resztą świata swoimi technologiami. Obecnie wśród lamp elektronowych można bez
problemu znaleźć świetne Rosyjskie konstrukcje, które przez dziesiątki lat były
niedostępne dla szerokiego grona odbiorców. Co ciekawe, biura dwóch najbardziej znanych
rosyjskich producentów lamp, czyli Sovteka i Svetlany mieszczą się obecnie w USA, a
same lampy są z powodzeniem stosowane przez większość producentów wzmacniaczy.
Na fotografii widać przedwzmacniacz firmy PAST AUDIO wykorzystujący lampy elektronowe
(6B4G, 6N30PDR, 6N2P) produkowane w Rosji. |
|
|
Kolejny przykład stosowania rosyjskich lamp. Tym razem frima
Einstein proponuje urządzenie zbudowane na lampach 6S33S.
Sa to bardzo dobre triody
często wykorzystywane,
w konstrukcjach wzmacniaczy OTL, czyli bez transformatorów
wyjściowych. |
Robert Rolof
|
|